Recepta

Recepta

Zobacz świadectwo A.: Recepta

Jestem alkoholikiem. Z 35 lat mojego życia około dwudziestu  przepiłem. Były to lata przepełnione cierpieniem, bólem, beznadzieją – moją  i mojej rodziny. W skórze dorosłego, uzależnionego od alkoholu mężczyzny błąkał się po świecie niedorosły emocjonalnie mały chłopiec, szukający recepty na „nieradzenie sobie ze swoim życiem. Dzisiaj to wiem i mogę tak napisać, patrząc z perspektywy 19 go roku trzeźwości, w który niedawno wkroczyłem.

Jako nastolatek, sięgając po alkohol, szukałem między innymi pociechy, akceptacji i odwagi. Byłem bowiem chłopakiem wstydliwym i nieśmiałym. Miałem problemy z akceptacją siebie i otaczającej mnie rodzinnej rzeczywistości, w której mój o 2 lata starszy brat  był na świeczniku. Ja miałem go pilnie we wszystkim naśladować. No cóż , nie miałem ochoty być wzorowym synem dla rodziców, wnukiem dla „dziadków i uczniem w szkole. Bezskutecznie szukałem akceptacji u najbliższych. Rodzice nie potrafili mi pomóc, nie mieli czasu zajęci pracą i codziennymi obowiązkami. A tak naprawdę, to chyba nie umieli mi dać tego, czego tak bardzo pragnąłem miłości.

To był czas pierwszych uraz jakie zacząłem „hodować w sobie i pierwszych kontaktów z alkoholem. Jako 15 latek odlatywałem w swój własny świat marzeń i fantazji. Było lekko i przyjemnie. Łatwiej mi było zmierzyć się z rzeczywistością, która mnie dotykała tak boleśnie. I choć bardzo szybko zacząłem ponosić bardzo przykre i wstydliwe dla siebie konsekwencje, to coraz częściej szukałem okazji aby się napić. Dorastałem, skończyłem edukację i podjąłem pracę, założyłem rodzinę. Czas szybko mijał, coraz szybciej pijana karuzela nabierała rozpędu. A ja nie potrafiłem już z niej zejść na ziemię, dostrzec wokół siebie zatroskanie i ból moich bliskich. Teraz piłem po to aby żyć, nie umiałem już inaczej. Dzisiaj skóra mi cierpnie, kiedy pomyślę, ileż to uraz  zalęgło się we mnie w stosunku do tych, którzy starali się mi pomóc. Do żony, dzieci, rodziców, teściów,  do kolegów z pracy, sąsiadów, i wielu innych ludzi, czasem przypadkowo spotykanych. Od dawna nie rozumiałem swojego postępowania. Czułem, że jest ze mną coraz gorzej, nie umiałem już spojrzeć sobie w twarz. Nie chciałem słuchać prawdy o sobie od bliskich mi osób – mój ojciec pierwszy raz powiedział mi, że jestem alkoholikiem, kiedy skończyłem 19 lat. Cały czas oszukiwałem się, karmiąc się kolejnymi urazami i alkoholem, który nie potrafił już mnie znieczulić. A jeśli już, to na bardzo krótko. Dzisiaj wiem, że te  moje urazy były motorem napędowym dla mnie, aby znaleźć kolejną okazję do upicia się i w konsekwencji tego do coraz dłuższych ciągów alkoholowych. W ostatnich kilku latach prawie nie trzeźwiałem, alkohol lał się strumieniami.
Znalazłem swoje dno. Był wstyd, cierpienie, upokorzenie, poczucie wyrządzonych krzywd i przy tym wyrzuty sumienia, ogólna beznadzieja. Nie widziałem wyjścia z matni. Nie chciałem już żyć. Pomogli mi najbliżsi, na nich zawsze mogłem liczyć. Rozpoczął się dla mnie nowy czas czas trzeźwienia. Terapia, mityngi AA, warsztaty, rekolekcje i pielgrzymki trzeźwościowe, zloty do Częstochowy i Lichenia, działalność w stowarzyszeniu protrzeźwościowym. Dużo się działo w moim nowym życiu. Dzięki Bogu trwa to do dziś a wiara w Boga jest dzisiaj fundamentem mojego trzeźwienia. Wierzę, że moje nowe życie ma sens. Jest wyjątkowe i niepowtarzalne. I znalazłem wreszcie receptę na życie Wspólnotę Anonimowych Alkoholików. Za darmo otrzymałem to, czego szukałem przez te wszystkie przepite lata. Dzięki programowi 12 stu kroków i 12 stu tradycji mam szansę na życie w prawdzie. Na zmierzenie się z urazą, moim największym wrogiem, która czasami jeszcze powraca, jak we śnie małego dziecka straszna i niechciana zmora. Dzisiaj mam już pewność, że to uraza do drugiego człowieka i samego siebie  była  i czasami jeszcze jest jak „szlaban na normalne życie, który kradnie mi spokój, jasność umysłu, mąci w sercu i zatruwa je jak jadem. Wychodzą wtedy na jaw moje wady charakteru, nie potrafię  odnaleźć pogody ducha i tej codziennej radości  z życia, które otrzymałem na nowo. W tym stanie ducha znowu nie jestem  wolnym człowiekiem.

Bardzo trudno było mi pogodzić się z faktem, że niczego nie dostałem na zawsze i na wyłączność – tylko dla siebie. Alkoholizm to bardzo potężna, przebiegła i podstępna choroba. Podobnie jak urazy, które nosiłem w sobie latami. Dzisiaj wiem, że mogę żyć albo w prawdzie, albo w iluzji nie przebaczonych krzywd, powstałych w mojej chorej wyobraźni. Lekarstwem dla mnie jest pozbywanie się uraz od razu, na bieżąco, czyli spojrzenie prawdzie, tej otaczającej mnie rzeczywistości w oczy. Tak, umiem już popatrzeć ludziom i sobie w oczy. Staram się nie zwlekać i rozmawiać o pojawiających się urazach z innymi alkoholikami, często ze sponsorem. Ale nade wszystko uczę się powierzać je w modlitwie  Panu Bogu. Dzięki niemu poznałem mojego wroga, który zbyt często  zabierał mi wolność. Sprawiał, że byłem samotny, nie dostrzegałem wokół mnie żadnej życzliwej duszy. Wiem, że piłem, bo nie potrafiłem żyć we wspólnocie i nie odważyłem się w pijanym życiu na  uczciwość wobec siebie i ludzi. Dzisiaj zaczynam ze zrozumieniem dostrzegać siłę i moc Pierwszej Tradycji AA. Mówi ona o jedności, o tym, że jest ona najważniejsza, od niej to bowiem zależy czy będę nadal trzeźwiał, czy skorzystam z duchowego programu i jego zasad. Niosą one bowiem ze sobą tak ważne wartości jak miłość, szacunek i służba ale nade wszystko akceptacja i tolerancja.
Dzisiaj uczę się w pełni zrozumieć, że mam niezbywalne prawo od Pana Boga do tego, abym był tym kim jestem i szanował tych, którzy tak bardzo się ode mnie różnią. Wspólnota dała mi nadzieję. I daje nadal. Dzisiaj siłę do trzeźwego życia, odnajduję w życiu wspólnotowym w AA, w całym środowisku trzeźwościowym, w rodzinie, w kościele i w parafii, w pracy i wszędzie tam gdzie mogę spotkać drugiego człowieka. Tam szukam z nim wspólnoty ducha. Jak dobrze poszukam, to zawsze znajdę. I jeszcze jedno. Jest ktoś, kto zawsze ma dla mnie otwarte ramiona mój Bóg, taki jakim go dzisiaj pojmuję.

A – alkoholik