Częstochowa

Częstochowa

Zobacz świadectwo Aśki W. pt. „Częstochowa”

„Urodziłam się, aby odzwierciedlać obraz Boga, który jest tak potężny, że stworzył mój wszechświat, tak troskliwy, że wysłuchuje moje modlitwy i tak kochający, że poświęcił samego siebie. Podążanie do celu wyznaczonego przez Boga oraz poznawanie pełni Jego miłości nadaje sens i spełnienie mojemu życiu”.

Jasna Góra – dla mnie jest miejscem szczególnym, nie jest to szczyt pusty, (który zdobywam trochę inaczej, czyli ekstremalne chodzenie, wspinanie się po pionowych ścianach skalnych. Tu tylko mogę z dachu wierzchołka skały, podziwiać panoramę i okiem obiektywu rejestrować piękne widoki krajobrazowe, są one rarytasem dla koneserów i zbieraczy wspomnień i są również rekompensatą za trud włożony za wdrapanie się na wierzchołek). Lecz szczyt pełny modlitwy, postanowień, przyrzeczeń, podziękowań, zawierzeń, cudów i miłości Matki Bożej. To się czuje, klęcząc przed Jej obliczem.

Z tym miejscem jestem związana od dzieciństwa. Pamiętam, jako mała dziewczynka odwiedzając rodzinę w Częstochowie razem z rodzicami kroczyłam Aleją NMP do Matki Jezusa. Gdy wkroczyłam w samodzielność również moje nogi niosły mnie do kaplicy Matki Bożej. A gdy złoty krążek zalśnił na moim palcu, to z mężem klęczałam przed Czarną Madonną. I po latach tak jak moi rodzice trzymali mnie za ręce krocząc Aleją, tak i ja z mężem trzymając córkę za rączki szliśmy tą samą drogą do Królowej Polski.

A teraz wyruszam z grubą 12 osobową, grupą przyjaciół, (czyli żony uzależnionych osób, osoby uzależnione i sympatyczki, fanki osób uzależnionych, członków Apostolstwa Trzeźwości i Pomocy Rodzinie, przyjaciółki nasze, Małgorzata, Jadwiga i Małgorzata) na 29 Jasnogórskie Spotkania „Anonimowych Alkoholików”. Temat spotkania „Dziękujemy niosąc pomoc tym, którzy jeszcze cierpią”

Każdy obrót koła, każda sekunda przybliża mnie do spotkania z Matką Jezusa. Jeszcze tylko przerwa w podroży w „Ambasadzie Amerykańskiej” (jak to Tomasz mówi) to znaczy w MacDonald na pyszną kawę. I za dwie godziny będziemy witać się z siostrą zakonną Danutą, u której nocujemy.

Stojąc na wzgórzu odczuwam ciepło i miłość otaczających mnie ludzi i radość, że znowu mam możliwość pokłonić się przed cudownym obrazem. Z mojego serca wychodzi promyk nadziei…

I nagle przypomniały mi się słowa świętej pamięci kochanego taty „Pamiętaj moja kochana kruszynko, że na tym wzgórzu są dwie moce. Pierwsza jest to moc cudów i uzdrowień w kaplicy Jasnogórskiej przed cudownym obrazem, nie dowodzi to magicznej mocy obrazu, lecz raczej działanie Matki Bożej, która posługuje się ikoną pisaną przez nieznanego artysty (zasygnalizuję – że obraz pochodzi z Bizancjum i, że pierwotny kolor twarzy maryjnej był jasny, a nie czarny. Ale o tym napiszę w następnym moim rozważaniu). Matka Boska słucha naszych żarliwych modlitw, a dowodem tego są niemożliwe do wyjaśnienia rozumem przypadki uzdrawiające dusze i ciało. Druga moc – promieniuje dziwną energią na obszarze, w którym siły przyrody ofiarują człowiekowi to, co w nich najszlachetniejsze emitując z Globu emisję pozytywną, (odwrotnie niż cieki wodne, czyli żyły wodne, które są groźne dla naszego organizmu gdy nad nimi śpimy), która korzystnie wpływa na nasze siły witalne, w której chory organizm szybciej wraca do zdrowia, regeneruje się, pozwala na duchowe wyciszenie. Asiu te cudowne właściwości punktu energetycznego pod wzgórzem również są działaniem Matki Bożej, to dodatkowe narzędzie w rękach Czarnej Madonny, dwie moce splecione w jedną, które aplikuje nam w Łasce Bożej. Tak jest i tak od wieków twierdzą częstochowianie”.

Kontynuując ten wątek dodam tylko (żeby to dobrze zabrzmiało), że nauka dowiodła, że najsilniejsze pole energetyczne pozytywne zlokalizowano na Wawelu pod kryptą św. Gereona, gdzie przecina się aż siedem linii geomantycznych. Jedna z tych linii, nazwana przez Leszka Matelę linią jerozolimską, przebiega w kierunku północno-zachodnim przez Jasną Górę, Gniezno (katedra), przez duńską wyspę Bornholm i dalej przez teren Szwecji. Z kolei w kierunku południowo-wschodnim Wawel połączony jest linią promieniowania z Jerozolimą. Inne ley lines łączą Wawel z Rzymem, z Kościołem Mariackim, Wadowicami, ale o tym można przeczytać w książce „Geomancja”.

Zauważyłam, że subtelna energia generowana wzdłuż ley lines wykorzystana jest na lokalizację znaczących centrów kulturotwórczych i religijnych – chyba nie jest to bez znaczenia…

Porzucę pompatyczne pisanie a wrócę do meritum.

Nasz pobyt w największym centrum pielgrzymkowym w Polsce (rocznie Czarną Madonnę odwiedza około 4 milionów osób) obejmuje pięć etapów – sobotni rozpoczęcie pielgrzymki o godz.14:00 z odsłonięciem obrazu i wspólną modlitwą, z ponad 30 tysiącami pątników. Modlitewne spotkanie w Kaplicy Matki Bożej kończy wspólne, pełne entuzjazmu odśpiewanie pieśni: „Abyśmy byli jedno”. Następnie nabożeństwo Drogi Krzyżowej, Apel Jasnogórski i Eucharystia celebrowana przez ks. Biskupa Antoniego Długosza. A dodatkowymi punktami programu są mitingi, trwające do godz. 05:00, są koherentne dla anonimowych alkoholików, dla członków ich rodzin, oraz dla dorosłych i młodszych dzieci osób z problemem alkoholowym. Są też mitingi dla tych, którzy zbyt wiele jedzą (tzw. jedzenie kompulsywne).

Niedzielny etap, o godzinie 6:00 Msza Św. z odsłonięciem cudownej ikony.

„To nie gwoździe Cię przybili lecz mój grzech…”

Droga Krzyżowa – jest dla mnie dopełnieniem każdej pielgrzymki. Tu ta droga jest szczególna, niepowtarzalna. Tu patrzę na siebie i na swoje życie z innej perspektywie, tu następuje moja metamorfoza i zawsze oczy są mokre od łez. Może dlatego, że moja medytacja odbywa się tym razem na placu przed Szczytem jasnogórskim (ponieważ wały są obecnie remontowane) ale czuję jakbym była obecna na wałach i stoję przed 104 letnich monumentalnych stacjach Drogi Krzyżowej z przedstawieniami Męki Pańskiej wykonane z odlewu z brązu. Etapy Via Dolorosa, ustawione są na pozostałości dawnych fortyfikacji ziemnych (warto przypomnieć, że budowanych na polecenie króla Zygmunta III. Umocnienia miały chronić sam klasztor istniejący od 1382 oraz stanowić jeden z punktów broniących kraj od strony granicy ze Śląskiem. Syn Zygmunta, król Władysław IV Waza nadał twierdzy jasnogórskiej oficjalną nazwę Fortalitium Marianum i szczodrze łożył na dalszą rozbudowę umocnień obronnych. Prace te kontynuowano za panowania kolejnego Wazy, króla Jana Kazimierza. Oj, nie bójcie się – nie będę opisywać o szwedzko – polskich konfliktach, ani atakach na twierdzę jasnogórską Ojców Paulinów), przed wałami czyli fosy wkomponowane w piękne tło i otoczenie, które stworzył park klasztorny. A może dlatego, że czytane rozważania, mogę porównać do swojego postępowania w życiu i może dlatego, że w mojej kontemplacji widzę nie tylko moje i Twoje cierpienia, ale też ja i Ty jesteśmy katami to jest mroczna prawda o zepsuci w naszym życiu.

I tu pozwolę sobie wplątać malutką dywagację. Podobnie jak Jezusowi w czasie męki lecz w inny sposób, nasze życie nie oszczędza nam ciosów i ran – występują w różnej formie. Od dolegliwości i chorób fizycznych po dotkliwe i ciężkie rany emocjonalne i psychiczne, które długo pozostają nieraz otwarte. Najmniejsze dotykanie ich powoduje dotkliwy ból. I choć każde cierpienie bardzo trudno zaakceptować to łatwiej sobie radzimy z cierpieniem natury fizycznej. A o wiele trudniej godzimy się z głębokimi ranami emocjonalnymi: odrzucenie przez najbliższych, przyjaciół (a tak z życia wzięte – zacytuję zdanie, „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam” – no cóż, życie nieraz zamienia nam wroga na przyjaciela a przyjaciela na wroga, ale zaliczmy to do przypadku, a przecież nie ma przypadków), ranienie słowami, manipulacją, znęcanie się psychiczne czy też fizyczne nad nami, deptanie nas, bawienie się naszymi uczuciami i zamieniamy się w cel prowokacji. Budzi to zgorzknienie wewnętrzne, odczucie beznadziejności i upokorzenia. Ludzie na nas zostawiają ślady – i tu czujemy smak łez. I dlatego Twoje i moje niepokoje, poczucie krzywdy, smutku czy też rozpacz są objawami istniejących głębokich ran emocjonalnych. Powodują one wewnętrzną destrukcję: zamykanie się w sobie, bunt wobec Boga i Jego woli, agresywne nastawienie do innych. Gdy stajemy się celem prowokacji, niezależnie, czy przyjmuje ona postać niesprawiedliwej krytyki, sarkastycznych uwag czy fizycznej napaści, mamy poczucie, że mamy prawo do odwetu czy zemsty zgodnie z regułą wzajemności. Odwzajemnienie nierzadko przyjmuje postać odwetu z nawiązką co w konsekwencji stanowi zarzewie konfliktu interpersonalnego, który będzie dość szybko eskalował na wymiarze agresywności. W naszej kulturze chrześcijańskiej reakcją na krzywdy, prowokacje ze strony drugiej osoby powinno być „nadstawienie drugiego policzka”. Innymi słowy, najlepszym sposobem na zareagowanie na taki atak jest ignorowanie ataku. Wiem, w praktyce łatwiej napisać, niż zrobić, bo przecież prowokacja jest jednym z najsilniejszych predyktorów zachowań agresywnych. Przywołując atrybucję przyczyn analizowanego zachowania ma kluczowe znaczenie dla interpretacji sytuacji i nadanie jej sensu, który stanowi punkt wyjścia, (i tu zaczyna być ciekawie) do zamiany z ofiar na kata.

Tak , ja i Ty nie tylko jesteśmy ofiarami, jesteśmy również katami. Trudno nie pisać bez drżenia, przerażającej logice działania, dziwnej taktyce naszego życia. Tu nie ma ascezy zachowania wobec naszych ciemności. Jest to o tyle niebezpieczne, że niszczy naturalny odruch kontaktu ze Stwórcą. Bo przecież wiele razy odnajdujemy nasze słowa jako bicz. Trafiają bardzo głęboko, Twoje i moje słowa. To jest ból który trwa, który się powtarza przecina skórę i sięga do szpiku kości. Ile razy poddawaliśmy się naszemu gwałtowi, stawiania na swoim, deptania drugiego człowiek aby budować własny autorytet. Rany naszych ofiar – to one mówią, kim jesteśmy i do czego jeszcze jesteśmy zdolni, ofiary naszych myśli, naszych czynów, na pewno nikt z nich nie chciałby znosić śmierć zadawaną przez nas. De facto zabijamy z zimną krwią i z premedytacja – słowa jako nóż, który zadaje śmierć. Konsekwencja takiej postawy – ile to przyjaźni zniszczyliśmy czy okaleczyliśmy, ile ludzi skreśliliśmy z naszej listy zbawienia, czy też zabiliśmy – Bóg raczy wiedzieć. A nawet jeżeli uda nam się nikogo nie zniszczyć i od siebie nie odgonić to pozostaje zawsze jedno straszne niebezpieczeństwo – klasyfikacja, która zabija każdą miłość. I co z tym fantem robimy?, czy zacieramy ślady przestępstwa, czy też użyjemy czasownika unicestwić? Unicestwienie – to wtedy refleksji mówimy dość już biczowania i koniec mojej dekadencji, która doprowadziła do duchowego paraliżu. Będę pielęgnować w życiu instynkt altruistyczny i wprowadzać pietyzm. I dopiera analiza konkretnych naszych działań daje możliwość doboru adekwatnego do chrześcijańskiej życiowej postawy. Tylko, żeby przyszła ta refleksja do Ciebie i do mnie i żeby ofiary nasze jeszcze żyły i mogły nam powiedzieć – wybaczam. A wtedy ani ja, ani Ty, nie będziemy bili się z myślami, że jesteśmy tylko zabójcami, ale bez przebaczenia. Jeśli nam wybaczą – to jest to też naszym zbawieniem – wyprowadza nas z przemocy, w której funkcjonujemy.

Prośmy więc cierpiącego Jezusa aby przyłączył nas do grona wierzących w krzyż: do Matki Najświętszej, do św. Jana, dobrego Łotra, rzymskiego setnika. Aby nasza otwartość wobec Jezusa mogła pokonać nasze rany: zwątpienia, zgubienia, smutek oraz ludzkich słabości i niewierności. A nasze doświadczenie zagubienia, uczyło nas pokornego solidaryzowania się z ludźmi słabymi i niesienia im pomocy.

A może dlatego, że gdy widzę ten ogromny ciężki krzyż, niesiony przez kilkadziesiąt osób. To nie mam innej opcji – muszę zastanowić się nad swoim życiem – to jest podróż w głąb siebie. Tu następuje przemiana i zabliźnienie ran mojego serca. Tu widzę miłość Jezusa… „któryś za nas cierpiał rany …”

Drogi przyjacielu chcesz wejść głębiej? I bardziej wniknąć w świat cierpienia związanego z odkupieniem człowieka. To przenieśmy się!, cofniemy się ponad dwa tysiące lat, do epoki cesarstwa rzymskiego, do tamtej historii i bądźmy świadkami straszliwej kaźni, kary krzyża naszego Zbawiciela. Spróbuję przedstawić rekapitulację tego wydarzenia.

Jest dzień tak przypuszczam 3.04. 33 r. n.e. piątek lub 7.04.30 r. (nie wiem, a głupio mi o to pytać mieszkańców Jerozolimy). Ale jestem w centrum tego wydarzenia, jestem razem z tłumem, który zbiegł się na te widowisko. W tym zgromadzeniu ludności, nieprzyjaciele Jezusa krzyczą, rzucają szyderstwem, kpią z Jego Bóstwa, obrzucają obelgami, przekleństwami, plują na Niego. W tłumie dostrzegam Matkę Jezusa, Weronikę, Szymona, Marię Magdalenę i Jana umiłowanego uczenia Jezusa, nie widzę pozostałych uczniów. Czyżby stchórzyli?! (sugeruje to nie bezpodstawnie. No tak, prawdziwych przyjaciół poznaje się biedzie, w chwilach kryzysowych. Łatwo być blisko tych, którzy odnoszą sukces i zyskują popularność. Trudniej dochować lojalności, kiedy spotykają ich kłopoty i problemy. Do niedawna dla nich był Mistrzem, a teraz, tak – już nam nie jesteś potrzebny, idziesz na śmierć, jesteś słaby. Ucieczka przyjaciół to zdrada to coś gorszego niż aresztowanie przez wrogów rozważając to w innym kontekście). A może gdzieś z daleka obserwują jak Jezus jest tyranizowany.

Jestem przerażona widokiem, makabrycznej martyrologii naszego Mistrza. Wyczerpanego i w stanie szoku Całego we krwi niosącego około 60 kilową poprzeczną belkę patibulum, chyba to sosna czarna i nie heblowana o długości 2 metrów, do której jest przywiązany niesymetrycznie z pochyłem na jedną stronę, zaś jej lewa część jest związana z kostką lewej nogi (mało tego, jeszcze jest związany rzemieniem z dwoma łotrami, którzy aby uniknąć biczowania stosują uniki, pociągając, szarpiąc naszego Pana). Popychany i bity biczem i rózgą czyli kijem bambusowym uderzają również w wieniec cierniowy, który głębiej się wbija. Idzie boso chwiejnym krokiem zataczając się, pod górę, drogą kamienistą i nierówną, (każdy Jego ruch, oddech wzmaga ból) a do przejścia jest około 700 metrów na miejsce Czaszki inaczej Golgota czy Kalwaria znajduje się za miastem od północy dokładnie po przeciwnej stronie Jerozolimy niż ogród z tłocznią oliwną. Oprócz tego słońce zmierza do najwyższego punktu-zenitu powodując najgorętszą porę dnia, ten upał też wzmacnia Jego cierpienia. To jest droga-horrendum.

Rozważając drogę krzyżowa w kościele nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić aż tak szokującego widoku tej katorgi. Na ten widok serce mi się rozrywa, a łzy same wypływają z oczu.

Ciało Pojmanego, potwornie okaleczyli, zmasakrowali, to jest okrutna, okrutna bezduszna tortura. Biczowali z pasją i z wielką precyzją, (precyzją neurochirurga). Suponuję, że znają się na biciu, ponieważ ciało w okolicach serca nie ma ran, uderzenie bicza flagrum lub taxillum romanum (tu widać kreatywność Rzymian, ponieważ z prostego bicza zrobili wszechstronne narzędzie tortu, które jest złożone z trzech lub dwóch pasów skórzanych zakończonych kawałkami żeliwnymi, lub kośćmi, lub krzemieniami lub ołowiu tak jak ciężarki i mają haczyki), w tym miejscu spowodowałoby w krótkim czasie śmierć wskutek zapalenia osierdzia. A przedwczesny zgon nie jest celem bijących.

(Jeżeli chodzi o techniki zadawania ludziom bólu w sposób tyleż okrutny, bezwzględny co widowiskowy, wyobraźnia starożytnych Rzymian nie znała granic. Stosowali pojęcie „potrzeba matką wynalazków”, wprost prześcigali się w pomysłach na jak najbardziej skutecznie, produktywnie zrobić z człowieka krwawą miazgę. Ku chwale cezara i uciesze tłumu. Ale także i ku przestrodze. Jedna z licznych tortur stosowana przez Rzymian jest właśnie śmierć na krzyżu, powolna i bolesna, ale i bardzo pokazowa, jest uważana za jedną z najbardziej haniebnych, bolesnych i odrażających ze wszystkich egzekucji).

Po tej krótkiej informacji kreatywności Rzymian powróćmy do Syna Człowieczego.

Twarz opuchnięta zakrwawiona, zadano wiele ran. Jednak szczególnie pokiereszowana została prawa strona twarzy. Duży krwiak pod prawym okiem uniemożliwia Jezusowi widzenie, łuki jarzmowe rozerwane, powieka rozerwana, nos skrzywiony, podejrzewam złamaną chrząstkę szpikową nosa. Od nosa przez policzek prawy rozciąga się szeroka rana, krwawi. Żuchwa złamana wybite zęby z ust wydobywa się krwawy płyn wskazuje na obrzęk płuc czyli ostrej niewydolności lewej komory. Nie ma śladu na twarzy gdzie by nie było ran. Widzę u Niego wyrywane wąsy i brodę ze skórą. Włosy z tyłu głowy też są wyrwane. Rany otwarte, na rękach i nogach, plecach, przód ciała jest mniej zniszczony. Prof. Pierluigi Bollone doszukał się ponad 600 różnych śladów ran na całym ciele i ponad 120 uderzeń bicza. Takie uderzenie narzędziem jak flagrum przerywa skórę wnika w głąb ciała wręcz wyrwa ciało, miażdżąc kawałki ciała i rozrywa naczynia krwionośne odsłaniając kości i nerwy, zamieniając je w potężne straszliwe rany i jest to ból dla nas niewyobrażalny.

Takie bicia powodują również obrażenia wewnętrzne nerki nie pracują, nastąpiła utrata dużej ilości krwi, organizm jest odwodniony i przy torturach trwających 24 – 36 godzin jakich był poddawany nasz Pan – w konsekwencji tego – Zbawiciel wszedł w stan wstrząsu hipowolemicznego. Dlaczego tak sądzę? Bo zauważyłam na ciele Ofiary siniaki nie w kolorze ciemnym lecz żółtym oraz skrzepniętą krew, która powinna być koloru ciemnego, brązowego a nie czerwonego. W kontekście wiedzy medycznej taki wstrząs powoduje, że po pewnym czasie ściany komórkowe krwinek czerwonych zaczynają ginąć a całe ciało jest zalewane bilirubiną produkowaną przez wątrobę i wtedy krew zostaje na zawsze czerwona.

Narastająca żądza krwi i sadystyczne zadawanie bólu wykazywana przez katów sprowadziła okrutne męczeństwo, katusze, które Piłat nie zlecił – koronę cierniową. Koronowanie cierniem skazanych na śmierć nie było w zwyczaju ani u Rzymian ani u Żydów. (to jest szatański wymysł syrofenickich żołdaków – oprawców, nienawidzących fanatycznie Żydów) nie taką, jak jesteśmy przyzwyczajeni oglądać na wizerunkach represjonowanego Mesjasza, gdyż żołnierze rzymscy wyrwali krzak cierni (kolce mają długości od 5 cm do 8 cm) i zgnietli Mu na głowie. Poważnie uszkodził gałązki nerwu trójdzielnego, co powoduje jeden z najbardziej przenikających bóli trudnych do zniesienia. Ten czepiec okala całą powierzchnię głowy zakrwawionej – w 120 miejscach wbiły się kolce między innymi rozdarły żyłę i żyłę tętniczą, (z których płyną obficie strumyki krwi) i zatrzymują się na kościach czaszki. Wciśnięta na głowę korona cierniowa, powoduje również jakby wstrząs elektryczny, trwający od kilku sekund do kilku minut, gdyż na skórze głowy na 1cm jest ponad 140 miejsc – punktów wrażliwych na ból.

Ojej! – Mistrz upada! – pod ciężarem belki krzyżowej, nie mogąc się asekurować rękami więc upada na kolanach i na twarz, wbijając głębiej ciernie w skroń, dodatkowo belka przygniata czepiec z tyłu głowy. 60 kilogramową belkę Torturowany ma na rozrytych biczowaniem ramionach. Widzę, że prawe ramię jest zdruzgotane, wręcz rozszarpane z odsłoniętymi splotami nerwowymi jest to bardzo bolesne.

Teraz wyobraźcie sobie drodzy czytelnicy jaki straszliwą gehennę bólową dodatkowo sprawia belka krzyżowa, która nawet przy minimalnym balansowaniu – drobnych ruchach, przy każdym kroku, nie mówiąc o upadkach czy szarpnięciach, popchnięcia przez żołnierzy powoduje ucisk i tarcie na wspomnianych ranach i splotów nerwowych i wbijającymi się drzazgami. Upada chyba już 18 raz, obydwa kolana są okaleczone, lecz lewe kolana jest zdruzgotane, staw kolanowy nie zgina się, jest to jedna wielka rana tą nogę ciągnie nie może iść – (dlatego Szymon nie z własnej woli ciężar poprzeczki bierze na swoje barki) pomaga Jezusowi. A Jezusa oprawcy wloką za ręce i włosy w nieludzki wprost sposób. Nagle przed Jezusem odważnie stanęła niewiasta, to Weronika wyciera Oblicze Jezusa z potu krwi brudu i plwocin oprawców. To naprawdę jest uczynek miłosierdzia. Ten gest wytarcia twarzy odbywa się na tle pięknie rozkwitniętych róż skalnych. Aż ciarki mi przeszły na widok bardzo zniszczonego ciała i przepięknych róż. Ta scena jest bardzo wymowna…

Gdy Zbawiciel upada jest przy Nim Matka. Ona towarzyszy w śmierci swojego jedynego Syna, ogromny przerażający nie do wypowiedzenia ból.

Nie jest to możliwe aby Maryja Matka nie czuła tych ran biczowania – to jest nie możliwe, Ona je czuje na sobie. Nie jest możliwe aby nie czuła tych ran cierniem ukoronowania – Ona je wszystkie czuje. Kiedy upada Ona upada razem z Nim. I nie można sobie wyobrazić, jakie boleści przeżywa wewnętrzne, gdy widzi na górze Kalwarii Syna swego głęboko zawstydzonego, upokorzonego w pokrwawionej nagości i makabrycznymi zniszczeniami całego ciało.

Obnażanie – z szat spowodowało nie tylko uwłaszczenie godności ale ogromne cierpienie – otworzenie ran na nowo, ponieważ wiele z nich przyschło do tuniki. Gdy zobaczyłam w pełni tak zniszczone ciało zrobiło mi się słabo.

Nie jest to jednak koniec uwłaczania godności skazanego, albowiem Ofiara jest nadal obiektem szyderstw i drwin zgromadzonego pod krzyżem tłumu, a Jej szaty żołnierze dzielą między sobą.

Trudno jest po ponad 2000 lat wyobrazić sobie traumę, horror tej chwili, gdy najbliżsi Jezusa zostali przymuszeni do bezradnego patrzenia jak wbiją w Jego ciało gwoździe. (to jest przecież kara zarezerwowana przez Rzymian dla najgorszych przestępców).

Na moim zegarku jest godzina 12:00 tu w Jerozolimie jest godzina 6:00 (Do tej informacji zaproponuję konkluzję – kluczem do tej sprzeczności jest to, że przedział biblijnego mierzenia czasu dnia określa się wg sposobu:
– pierwsza (szósta) odpowiada odcinkowi czasu ograniczonemu naszymi godzinami od 6 do 9.
– trzecia (dziesiąta) odpowiada naszym godzinom 9-12
– szósta (dwunasta) od 12 do 15 naszego czasu
– dziewiąta (piętnasta) to nasze godziny od 15 do 18).

I o tym czasie (dziwne nastąpiły anomalia pogodowe – mrok ogarnął Jerozolimę) gwoździe użyte do ukrzyżowania przebijają nadgarstek w przestrzeni między kośćmi nadgarstka, wbijany uszkadza nerw pośrodkowy. Oprócz niewyobrażalnego bólu, spowodowało to złożenie kciuków do wewnątrz dłoni, czyli przykurcz. Te ręce, które łamały i rozmnożyły chleb, które leczyły i wskrzeszały zmarłe osoby, które sprawiły cuda. Teraz zostały przybite!

Wzmożona nienawiść do potęgi entej doprowadziła, że użyją jednego gwoździa do przybicia stóp, o wiele większego i grubszego niż do przybicia rąk, 14 cm długi i o szerokości 1cm aby to zrobić zwichnęli Mistrzowi prawą stopę. I na tej zwichniętej i przebitej stopie Skatowany Mistrz podpiera się co jakiś czas i swoje ciało podnosi do gór żeby zaczerpnąć powietrza. A dodatkowym aktem przemocy, żeby męczarnie bólu zwielokrotnić i uniemożliwić właściwego funkcjonowania serca i płuc – jest przybicie krzywo do krzyża.

Na krzyżu rozpoczął się powolny i bolesny proces umierania. podnoszenia się i opadania, walka o jeszcze jeden kęs życia, haust powietrza, który przedłuża życie o kilka sekund i przysparza okropny ból. W organizmie duszącego się Jezusa jest coraz więcej dwutlenku węgla. – Rozwija się kwasica wywołująca potworny ból mięśni. A dodatkowo ciało prowokuje wszystkie skrzydlate owady, które natarczywie opanowały rany .

I teraz przyjacielu pomyśl: Jeden bicz na ciało Chrystusa = jeden grzech. Lżejszy czy mocniejszy. Nasza agonia doprowadza do duchowego paraliżu. Wiesz co chcę tutaj zauważyć? Nie chcę wzbudzić Twojego współczucia (chociaż jeśli się rodzi to dobrze, ale to nie jest celem), chcę żebyś zauważył co robi wtedy Jezus…

A On, przy zbliżającej się godzina 15:00 naszego czasu, (Jego Czynem na krzyżu jestem zszokowana i zdziwiona, że przy takich uszkodzeniach ciała, cierpieniach i bólu dla nas niewyobrażalnych), On pamięta o nas – wybacza nam. Tu przemawia miłość. Tu następuje gest miłości Chrystusa w stronę Łotra, przebacza Łotrowi i zaprasza go do raju na jego prośbę. Tu następuje również gest miłości zwrócony do Ciebie i do mnie.

Oddaje nam Swoją Mamę – po tym co Mu zrobiliśmy, oddaje nam swoją Mamę. I Ona jest zawsze z nami, nie opuszcza nas. Nawet jak jesteśmy trzydziestoma srebrnikami Judasza, nawet jak swoją wiarę wieszamy z Judaszem, nawet jak uciekamy od Eucharystii i od konfesjonału, nawet jak opluwamy i poniżamy innych,. Ona nas kocha! Ona jest przy nas kochająca, czekająca i cierpiąca!.

Godzina 15:00 – krzyk Jezusa – skonał – otwierając nam Niebo.

Jezus zmiłuj się nad nami…

Zakończyła się kulminacja monstrualnego bólu, cierpienia trzy godzinnej agonii. I dokonała się wielka zbrodnia popełniona na wyjątkowej Osobie. Jeszcze tylko przebicie włócznią prawego boku, włócznia przechodzi przez prawe płuco, pod takim katem, aby trafić w serce. ale tego bólu już nie czuje. A ten krzyk bólu, skruszył moje serce, (tak jak scena dźwięków trąb kruszących mury zdobywania przez Izraelitów Jerycha). I wiem, że nie chcę już kroczyć bez Chrystusa. Chcę Jego miłości.

(Akt zgonu – przyczyna wieloczynnikowa – uduszenie z braku możliwości oddychania, a może wstrząs, który przerwał pracę serca pęknięte serce, – jest to bardzo prawdopodobne, gdyż jest to bardzo silny ból i ten krzyk, który wydał Pan Jezus umierając być może o tym świadczy. Pamiętam, że święty Jan w Ewangelii pisze, że po przebiciu boku Jezusa „natychmiast wypłynęła krew i woda”. Na skutek pęknięcia lewej komory serca może dojść do wylania się krwi do worka osierdziowego, w którym umieszczone jest serce. Jest on zbudowany z dwóch błon surowiczych, które w czasie pracy serca ocierają się o siebie, dlatego między nimi znajduje się niewielka ilość płynu surowiczego, czyli owej „wody”, należy wziąć pod uwagę również obecność krwistego płynu w jamie opłucnej. Skutkiem tego mógł być tzw. zespół mokrego płuca, objawiający się m.in. przyśpieszonym oddechem, dusznością, sinicą, obniżeniem stężenia tlenu i podwyższeniem stężenia dwutlenku węgla (CO2) we krwi.

Abstrahując – moja wielowymiarowa podświadomość wręcz nakazuje mi w tym miejscu zacytować słowa Michała Zioło z książki pt. „Inne sprawy”

„Kim jesteś?

Kim jesteś, że zajmujesz się mną?

Kim jesteś, żeby oddawać za mnie życie?

Kim ja jestem, żeby być tak kochanym?!

… I myślicie, że usłyszymy jakąkolwiek odpowiedź? Nie, nie usłyszymy. Jest najzupełniej zbędna. Fascynacja i zdziwienie Jezusem Chrystusem będą miały praktyczne znaczenie Naprawdę będziemy inni”

Moi kochani pozwólcie, że tu jeszcze zastosuj zdolność do abstrakcyjnej refleksji wprowadzając Fides et ratio – zdaje sobie sprawę, że grzechy moje i Twoje – to uderzenia biczem Chrystusa, w konsekwencji zostawiamy ślady paskudnych zakrwawionych ran na Jego ciele. To ja i Ty doprowadzamy do Jego egzekucji. Mam świadomość, że to ja i Ty – zaciskamy pięści i Jego bijemy, albo Go krzyżujemy i plujemy, albo Go kopiemy, albo Go popychamy to jest rzeczywistość naszego grzechu. Okropność…!!! boli jak piszę nawet… coś strasznego!… do czego człowiek jest zdolny… setki lat mijają, ale natura ludzka się nie zmienia… otoczenie owszem… a tyle dobra dał ludziom – i w taki straszny sposób zginął… to zbyt mocno na mnie działa…

Dlatego dobrze byłoby tu na tej Drodze Krzyżowej postanowić sobie – nie będę już Go bił albo jeszcze więcej – będę Jego zasłaniał aby inni Go nie bili, wtedy jestem Jego przyjacielem. Bo przyjaciół się nie bije, nie kopie, na nich się nie pluje ich się szanuje, kocha i broni. Jeżeli tego nie zrobię i nie zrozumiem, to będę nadawać się do podeptania. Wcześniej czy później to ze mną zrobią.

I recepta. Zastanówmy się więc, dokąd idziemy. Dlaczego kryjemy się w sobie? Otwórzmy się – oddychajmy głęboko – (wdech 2-3-4 zatrzymanie powietrza, 2-3-4 wydech, 2-3-4 zatrzymanie, 2-3-4 wdech, powtórzmy to jeszcze raz, i jeszcze raz, i następuje indukcja błyskawiczna – rozluźniliśmy się). Gdy już jesteśmy rozluźnieni, może nawet na chwile warto odłożyć smakowite priorytetowe sprawy i wyciągnąć do Boga ręce – tak po prostu – proszę przeanalizujmy drogę dedukcji. Wprowadźmy restrukturyzację naprawczą własnego serca i powróćmy do Chrystusa, zaufajmy Mu i idźmy za NIM i celebrujmy Jego miłość i miłość Jego Matki. Zanurzmy się w głębinie Jego miłości. I bardzo ważne, spożywajmy Jego Ciało, to jest prawdziwy pokarm i pijmy prawdziwy napój Krew Jego, a będziemy trwać w Nim, a On w Nas.

Właściwie nie musicie robić tego o co Was proszę … Nie rozwadniajmy komentarzem tej propozycji, nie będzie tu spójnika, ale, jeżeli. Antidotum jest tylko jedne. Wiesz o czym piszę.

Przyjaciele, czytając tą moją refleksję pamiętajcie proszę o jednym, że daleka jestem od pouczania i stwierdzenia czy dobrze postępujecie czy nie. Nie oceniam waszego postępowanie i nie oceniam jednak intencji żadnych z pielgrzymów. Przedstawiam tylko mój subiektywny relatywizm aksjologiczny pogląd. Ufam, że większość wie jak postępuje się zgodnie z wiarą. A parę moich przemyśleń może skłoni kogoś do refleksji i chociaż małych zmian?

Puenta –

… Zmęczona ale szczęśliwa, uczestniczę całym sercem z przyjaciółmi w Apelu Jasnogórskim i w Mszy Św. Zanurzona ufnością i z promykiem nadziei…

Aśka W.

Dziękuję moim pątnikom, że modliliśmy się razem, że wspieraliśmy się przy grillowaniu. Myślę, że ta pielgrzymka zrodziła w nas skruchę i chęć dokonania zmiany w naszym życiu. I myślę, że możemy powiedzieć, że ta pielgrzymka przyniosła owoce. A mój promyk nadziei? – wiem i czuje, że nie będzie duetu ja i… A i już teraz zapraszam Was na pielgrzymkę pieszą do Krzeszowa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *